Jak zwykle zaczęło się od tego, że... miało nas nie być na tegorocznym Lotnym w Zielonej Górze. Gwiazdy jednak chciały inaczej, jakby to powiedziały horoskopiary z internetów i pojawiliśmy się w piątek.
Co tu dużo mówić, lineup na tegoroczną edycję był ciasny i napięty jak plandeka w żuku i bardzo mi odpowiadał. Można było wybierać we wszystkich kategoriach, ale wiadomo, że waszego uniżonego ciągnęło od razu do imperiali ciemnych...
Dlatego na początku wylądowaliśmy u Harpaganów - tutaj wszedł... pastry stout o wdzięcznej nazwie Nieokiełznany Bombler. Podobno miał być to czekoladowo-jagodowy sernik, ale ja wyczułem w nim dawne lody śmietankowe z nadzieniem jagodowym (nie chodzi o Bajkę itp.). Były takie w latach 90tych.
Potem były portery z solą od Gwarka, dymione marcowe z Lubrowa i przepyszny west coast z Recraftu pod nazwą Hoppy Family. No i nie zapominajmy o pięknym stoucie na Jagu z Lobstera! Potem nas poniosła fantazja z kolegami i szczerze mówiąc nie mam sił pisać nic więcej. Było dobrze, naprawdę dobrze.
Jedynym zgrzytem były... churrosy. Tak, dobrze przeczytaliście. Żona je lubi, ale nie w formie fifty fifty, czyli: połowa ok, a druga gumowa i twarda. O cenie nawet nie będę wspominał, bo food trucki odleciały z nimi już dawno i wszyscy to wiedza. Zostawiam Was zatem z resztą zdjęć, cheers!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz